Jestem po mojej pierwszej w życiu podróży do Meksyku.
Pierwszy lot samolotem, pierwszy raz poza Europą i pierwsza wizyta u rodziny mojego męża.
Na dziewiczy lot samolotem od razusa (1,5 godziny lotu Kraków-Amsterdam, a potem 12h Amsterdam-Meksyk), ale nie miałam żadnych obaw, może poza tymi związanymi z covidem i restrykcjami, ciekawość wykręcała mnie i zżerała na wszystkie strony .
Ciekawość kraju, kultury, ale i ludzi...
Po tej podróży już wiem, skąd się wzięło u nas powiedzenie ALE MEKSYK na określenie hałaśliwego zamieszania, jego autor na pewno był kiedyś na ziemii tequili !;).
Europejczyk musi mieć wszystko poukładane i obwarowane jakimiś przepisami.
Bez nich czujemy się jak bez ręki i z góry zakładamy, że one obowiązują wszędzie.
To jest pierwszy mój szok z Meksyku, wszechobecna wolność i kompletny brak nadzoru.
Widziałam tam artystów ulicznych którzy umilają kierowcom oczekiwanie na światłąch swoimi występami. Pickupy wyładowane ludźmi na pace, albo po trzy osoby na motorze, kilka razy na lokalnych drogach zdarzyło się widzieć kogoś jadącego pod prąd. Nie zliczę ile razy przed naszym samochodem, nagle przechodził pieszy, bo akurat w tym miejscu było mu wygodnie.

Na zdjęciu coś, co Europejczyka przyprawia o zawał, ale jakoś jadą.
Powiem więcej zdarzają się i 4 osoby, kto bogatemu zabroni !;)
Sprzedawcy, którzy rozkładają swoje stoiska, gdzie im się podoba i sprzedają to, co chcą.
Jednym słowem, żaden policjant nie wystawi mandatu babci sprzedającej tacos, zwłaszcza jak sprzedaje dobre tacos;). Uliczne punkty z jedzeniem pewnie nie spełniają wielu wymogów naszego Sanepidu, ale chociaż dużo w nich jedzliśmy, nigdy nie czuliśmy się źle, zawsze wszystko było świeże i czyste. Po pierwsze z reguły jedzą to,co sami sprzedają, po drugie klient który raz zjadł coś niedobrego, już nie wróci, więc rynek sam się reguluje.
Na początku wydaje się to wszystko totalnym haosem, ale tak naprawdę to działa.
Ludzie się w tym odnajdują i do pewnego stopnia sami siebie pilnują, nie potrzebują przepisów.
Comments